Uwielbiam książki i nie jestem w tym odosobniony. Nie tylko czytać, niestety. Lubię je także posiadać - traktując jako rzeczy, jak gadżety. Nie po żeby stały na półce za jakimiś szklanymi drzwiczkami (aż takich ambicji bycia intelektualistą nie mam), ale żeby do nich czasem wracać, pożyczać komuś, wyjmować i w ogóle. Taki osobisty kontakt z przedmiotem i jego kontekstem.
Ale zaczyna mnie to frapować - po co mieć na własność od razu? Po co kupować przeczytaną już książkę Sartre'a, nawet jeśli będę chciał ją przeczytać raz jeszcze? Przecież doskonale wiem, w której bibliotece stoi i czeka na mnie (bo ma trzy tomy i niewiele osób już czyta takie powieści). Nie potrafię w miarę sensownie odpowiedzieć na to pytanie, chociaż bardzo chciałbym poznać odpowiedź.
Zapasy książek do przeczytania rosną - to też nic nowego. Frustracja, jaką wywyłuje ten stan jest wprost proporcjonalna do kolejnych nowych tytułów wartych zakupienia. A przecież jest jeszcze tyle klasyki, którą chciałbym posiadać. Jestem w trakcie cotygodniowego kupowania kolekcji dzieł Lema wydanych przez GW i opracowanych przy udziale mojego ulubionego blogera. I chociaż wiem, że z przyjemnością je przeczytam oraz że są zdecydowanie warte swojej ceny, wiem również że większość znalazłbym w bibliotece. To tak jak z nagrywaniem sobie na płyty filmów - ciekawe czy do nich sięgnę jeszcze kiedykolwiek? Zapytajcie mnie za 20 lat... albo lepiej zapytajcie ile razy obejrzałem nagrane z telewizji filmy z kategorii "must have it" na nośniku typu VHS. Obawiam się, że nośnik DVD oraz chęć - a przede wszystkim dostępny czas - oglądania może spotkać podobny los.
A jednak jest coś w książkach, że ich moc oddziaływania jest o wiele silniejsza. Jednokrotnei preczytanie to coś o wiele więcej niż jednokrotne obejrzenie czy przesłuchanie. I nie wchodzi tu w grę jedynie poświęcony czas (w końcu każde zdanie w książce czytamy raczej jeden raz). Dokładnie pamiętam wiele książek - czego nie mogę powiedzieć o filmach, czy większości albumów, które wysłuchałem jednon raz. Potrafię zidentyfikować jakieś cytaty, odniesienia oraz zapożyczenia (swoją drogą książką ostateczną będzie według mnie książka, w której każde słowo będzie hypertekstem, a więc nie zostanie wydana w wersji tradycyjnej - o tym innym razem). Ale to pewnie kwestia wychowania, kwestia przyzwyczajeń. Nie wiem czy to dobre czy złe nawyki. Te odnoszące się do posiadania z pewnością nie są najlepsze.
Ale zaczyna mnie to frapować - po co mieć na własność od razu? Po co kupować przeczytaną już książkę Sartre'a, nawet jeśli będę chciał ją przeczytać raz jeszcze? Przecież doskonale wiem, w której bibliotece stoi i czeka na mnie (bo ma trzy tomy i niewiele osób już czyta takie powieści). Nie potrafię w miarę sensownie odpowiedzieć na to pytanie, chociaż bardzo chciałbym poznać odpowiedź.
Zapasy książek do przeczytania rosną - to też nic nowego. Frustracja, jaką wywyłuje ten stan jest wprost proporcjonalna do kolejnych nowych tytułów wartych zakupienia. A przecież jest jeszcze tyle klasyki, którą chciałbym posiadać. Jestem w trakcie cotygodniowego kupowania kolekcji dzieł Lema wydanych przez GW i opracowanych przy udziale mojego ulubionego blogera. I chociaż wiem, że z przyjemnością je przeczytam oraz że są zdecydowanie warte swojej ceny, wiem również że większość znalazłbym w bibliotece. To tak jak z nagrywaniem sobie na płyty filmów - ciekawe czy do nich sięgnę jeszcze kiedykolwiek? Zapytajcie mnie za 20 lat... albo lepiej zapytajcie ile razy obejrzałem nagrane z telewizji filmy z kategorii "must have it" na nośniku typu VHS. Obawiam się, że nośnik DVD oraz chęć - a przede wszystkim dostępny czas - oglądania może spotkać podobny los.
A jednak jest coś w książkach, że ich moc oddziaływania jest o wiele silniejsza. Jednokrotnei preczytanie to coś o wiele więcej niż jednokrotne obejrzenie czy przesłuchanie. I nie wchodzi tu w grę jedynie poświęcony czas (w końcu każde zdanie w książce czytamy raczej jeden raz). Dokładnie pamiętam wiele książek - czego nie mogę powiedzieć o filmach, czy większości albumów, które wysłuchałem jednon raz. Potrafię zidentyfikować jakieś cytaty, odniesienia oraz zapożyczenia (swoją drogą książką ostateczną będzie według mnie książka, w której każde słowo będzie hypertekstem, a więc nie zostanie wydana w wersji tradycyjnej - o tym innym razem). Ale to pewnie kwestia wychowania, kwestia przyzwyczajeń. Nie wiem czy to dobre czy złe nawyki. Te odnoszące się do posiadania z pewnością nie są najlepsze.
2 komentarze:
o ambie związanej z narywaniem i zbieraniem filmów pisał w którejś z książek Żiżek, po swojemu objaśniając jak to działa na psychę.
Szczęśliwie nie dostrzegam (co nie znaczy: nie mam) problemów związanych ze swoim bukoholizmem, toleruję go i akceptuję, bo dobrze mi z nim, bez względu na niemożność racjonalnego usprawiedliwienia tej przypadłości (jak każdej innej). Co więcej, bukoholizm jest bardzo wydajnym narzędziem służącym do rozpoznawania się w tłumie. I choćby dla tego warto go uprawiać ;-)
Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam takie "odchyły". Dzisiaj trafiłem w antykwariacie na świetną książkę, którą - po pierwsze - już czytałem, i - po drugie - którą bez problemu mógłbym pożyczyć od mojej dziewczyny. Oczywiście nie oparłem się pokusie i kupiłem usprawiedliwiając to niską ceną (24, w porównaniu do 40 na okładce) i bogatą bibliografią, którą zawsze dobrze mieć pod ręką (yeah, right).
Ostatnio udało mi się doprowadzić do sytuacji, w której ilość już kupionych i jeszcze nieprzeczytanych książek przestała znacząco rosnąć, a nawet nieznacznie spada.
Prześlij komentarz