sobota, 7 lutego 2009

Moja recepta na poziom studiów wyższych

Podobno nie ma prostych recept na skomplikowane problemy. Podobno proste recepty są zbyt prostacze, aby zadziałały, szczególnie w tak złożonej sferze jak sfera edukacji. Edukacja na poziomie najwyższym. Gdzieś na stronie Krytyki Politycznej czytałem ostatnio całkiem ciekawą opinię na temat zarabiania przez uczelnie na studentach zaocznych i obniżania tym samym poziomu i znaczenia tytułów magistra. Jeden z profesorów zwykł mawiać, że przyjedzie jeszcze czas, kiedy tytuły te będą odbierać. Tymczasem ja - po nikłych doświadczeniach z uniwersyteckim nauczaniem - chcę zaproponować tylko jedną małą zmianę, która załatwiłaby bardzo dużo i podniosła poziom nauczania na wszystkich typach studiów. Dziennych, wieczorowych, zaocznych, licencjackich, magisterskich i pewnie doktoranckich...
Wystarczy po jakiejkolwiek próbie plagiatu wywalać z uczelni z wilczym biletem. Piszesz pracę zaliczeniową na zasadzie "kopiuj-wklej"? To idź do technikum informatycznego tudzież na kurs sekretarki, albo zostań "riserczerem" w telewizji TRWAM. Bo tam właśnie jest Twoje miejsce, a nie wśród tych, którzy chcą siebie określać jako ludzie wykształceni.
Czy problem plagiatowania istnieje? Przeprowadziłem małe badania wśród studiujących jeszcze znajomych (a także przekonałem się na własnej skórze czytając prace zaliczeniowe) i wiem, że to problem olbrzymi. Nikt nie ma czasu pisać prac, nie ma czasu chodzić do bibliotek, nie ma czasu zastanawiać się jak mądrze opisać zadany temat - słowem nie ma czasu na namiastkę jakiejkolwiek pracy naukowej. Siada więc wieczorem przed komputerem, wpisuje temat swojej pracy do internetowej przeglądarki i znajduje artykuły innych, konspekty, hasła w Wiki i inne. Przywołaną już techniką "ctr+c i ctr+v" tworzy mozaikę niepowiązanych ze sobą akapitów nawiązujących do zadanego tematu i bez podania jakichkolwiek źródeł przedstawia jako własną pracę.
Moja recepta jest prosta i jednoznaczna. Jeśli tak robisz - wylatujesz z uczelni bez możliwości powrotu na nią. Po semestrze obowiązywania takich przepisów i ich egzekwowania skończyłby się problem braku czasu, wzrosłaby ilość osób korzystających z bibliotek i czytelni, a poziom studentów, ich kultury umysłowej i znajomości przynajmniej niektórych zagadnień wzrósłby znacznie. Szkoda tylko, że nie prędko się tak stanie.

5 komentarzy:

igor strapko pisze...

taki dekret to byłoby coś. do tego wywalać ze szkół debili od ogłoszeń typu "zlecę wykonanie prezentacji maturalnej" i świat staje się z miejsca fajniejszy. nic tak nie wkurza jak cwaniactwo, które za cel stawia sobie papier jako dowód wykształcenia

Anonimowy pisze...

Samo myślenie "robie to dla papieru", "chce zrobic tylko papier a potem zajac sie czyms innym" jest wypaczone, ale koniec koncow jest teraz chyba tak, ze ludzie traktują studia jako okres przejściowy, który trzeba przetrwac (a nie wyciągnąc coś z nich) a potem praca i tak nauczy mnie czegos nowego - stąd marudzenie moich wspolokatorów na ten przykład, że "po co mi były studia skoro to się nie przydało w pracy" odbieram jako dobijające. "Rozwijanie się" zostało przeniesiony na "przykry obowiązek" do odpukania, właśnie w opisany przez Jakuba sposób, no ale cóż, jak to powiedział mi kiedyś znany muzyk rozrywkowy :) Tymon Tymański - ok, przecież każdy odpowiada za siebie. / pozdrawiam, Kuba

Unknown pisze...

A powiem Wam, że to wszystko ma jeszcze jeden poważny i ujemny wpływ na jakość edukacji - wykładowcy tudzież prowadzącemu ćwiczenia po prostu nie chce się angażować i wychodzi po obu stronach wielka kopa...

Anonimowy pisze...

Wiesz, ale temu chyba brakowi zaangażowania / znudzeniu (w ramach tego, że pracuje sie wewnątrz maszyny-systemu edukacji, który jest nie taki jak byc powinien i tak na prawde mało co sie da z tym zrobic.) nie da sie zaradzic - przychodzi z czasem bezsilności? / k

Pistacjowy Kosmita pisze...

Moja recepta na poziom studiów wyższych to podniesienie pensji wykładowców przy jednoczesnym podwyższeniu wymagań dotyczących jakości nauczania i aktualności posiadanej przez nich wiedzy. Na polskich uniwersytetach ciągle panuje zbita klika popierających się nawzajem skostniałych profesorków.To jak gangrena, bez amputacji się nie obejdzie.