piątek, 20 marca 2009

Czasy radia

Dziś bardzo krótki, piątkowy, przyczynek do dyskusji o mediach, którą toczę również (a raczej na innym poziomie ogólności) w innym seriwsie.
Czy w XXI wieku może zaistnieć interesujące radio? Interesujące radio, ale zarazem takie, które nie jest niszowym radiem internetowym lub rozgłośnią sformatowaną zgodnie z gustem fanów jednego gatunku muzycznego lub nawet jednego zespołu (czy to aby na pewno jeszcze są radia, czy raczej playlisty on-line?). Czy możemy sobie wyobrazić stację radiową, w której nie znajdziemy audycji z "wkręcaniem przez telefon" lub komentarzami dzieci z przedszkola? Swoją drogą ten drugi typ radiowego brewiarza słyszałem dziś nawet w lubianym przeze mnie analogowym radio studenckim, przez co owa rozgłośnia ląduje na liście podejrzanych o taniec na lodzie.
Sądzę, że tak zakreślone zadanie jest niemal niemożliwe. Nie żyjemy na Alasce... Chociaż z drugiej strony może lokalność jest właśnie Świętym Graalem czekającym na odnalezienie. Może robiąc audycje o pani Zosi z warzywniaka i wojennych przygodach dziadka Józka ze skwerku, a także lokalnych liderach sceny punk mamy szanse na stworzenie frapującego pejzażu? Dużo w tej notce pytań rzuconych w przestrzeń, ale intuicja podpowiada mi, że istotnie należałoby iść w tym kierunku - nie zważając na zagrożenia ze strony konkurencyjnych tańców i śpiewów na lodzie.
Dlaczego musi być to radio analogowe lub również analogowe? Trudno mi dokładnie uzasadnić - może jestem romantykiem z lat 90-tych XX wieku. Czasu, kiedy przez krótką chwilę słuchaliśmy radia - kiedy z wypiekami na twarzy leżeliśmy w łóżkach i nagrywaliśmy z radia audycje lub ich kawałki, kiedy nawet RMF puszczał autorskie audycjie (i nie były to jakieś silące się na humor krótkie słowne potyczki w przerwie piosenek). Sądzę, że dużo łatwiej przekręcić przysłowiową "gałkę" niż włączyć komputer, wejść na stronę radia lub odpalić odpowiedni program (czekając na zbuforowanie i ine takie). A jeśli radio ma konkurować z telewizją (a musi, bo czas nie zwolni) to dostęp do niego musi być jak najłatwiejszy.
Ale jak w takim razie sfinansować lokalne radio? I tu odnajdujemy fundamentalną sprzeczność, która uniemożliwi potencjalnemu Howardowi Sternowi polskiej prowincji na powtórzenie osiągnięć swoich domniemanych mistrzów *choćby był to Kris In The Morning. Media to jednak kosztowne hobby - chyba, że są to niszowe, nieczytane przez nikogo blogi lub obywatelskie serwisy odwiedzane przez garstkę rozrzuconych geograficznie osób - a przecież nie o to nam chodzi w naszym potencjalnym przedsięwzięciu. Mamy oto przykład na to, czego do zaistnienia wymagają zarówno demokracja, jak i wolne media.

1 komentarz:

Pistacjowy Kosmita pisze...

Ja sobie słucham radia TOKfm. Nie zawsze i nie wszystko, ale często. Jest tam parę fajnych osób, według mnie. Mam na myśli radiowców i dziennikarzy ( nie jestem pewien czy każdy radiowiec jest automatycznie dziennikarzem, dlatego to rozgraniczenie).