poniedziałek, 25 maja 2009

Kataryna i pieszczoty oralne według Dziennika

Sprawa kataryny. Powiem szczerze, niezbyt interesuje mnie sama treść całego zamieszania - nie mam jasno sprecyzowanego poglądu czy dziennikarze mogli czy nie mogli ujawnić tożsamości blogerki, czy powinni to zrobić czy nie? Niezbyt chce mi się rozważać ten temat - chociaż skłaniam się do poglądu, że mogli (jednak nie w tak żenujący sposób i nie powinno być to poprzedzone szantażami korporacyjnymi). W każdym razie coś tam się stało - ktoś stracił dziewictwo, a prawicowi blogerzy już wiedzą, że ich kumple z "wolnej" prasy zjedzą ich, kiedy tylko będzie się im to opłacać. Zostawmy tych śmiesznych ludzi z Psychiatryka24 tudzież innych miejsc ich kumplom od Axla Springera.
Moment jednak, kiedy redaktor naczelny dużego dziennika pisze do swoich czytelników, żeby pocałować go w dupę jest bezcenny. Biedny chłopak poświęca się przecież dzień w dzień i "zmuszony jest czytać wpisy pod tekstami Dziennika.pl". A przecież, jak przyznaje, kilka wierszy niżej "lubi internet, internautów i ostry język" - pewnie szczególnie, kiedy skierowany jest pod adresem złych ludzi, a nie dobrych dziennikarzy, których jedynym celem jest ukazywanie rzeczywistości takiej jaką ona jest...
I za chwilę popełnia pan redaktor Krasowski straszną gafę - która dowodzi, że albo nie robi tego co poleca innym (czytanie zachodnich forów), albo nie zna języków innych niż polski. Stawia bowiem tezę, że w tym lepszym, zachodnim świecie, z którego pochodzą jego pracodawcy, nie ma problemu chamstawa na forach. I udowadnia tym samym, że ma gdzieś nawet teksty we flagowym dodatku Europa, do któego jak raczył kokieteryjnie przyznać na początku tekstu "pisze nudne komentarze" . Coś jednak umknęło mu z publikacji zamieszczonych w Europie. Oto przynajmniej 2 teksty w marcu zeszłego roku poświęcono tam książce Thomasa Franka Co z tym Kansas? Książce, w której w pewnym momencie autor opisuje dokładnie ten sam mechanizm, nad którym red. Krasowski tak załamuje swoje spracowane w poszukiwaniu Prawdy ręce. Mechanizm przenoszenia się frustracji do Internetu, wypełniania się forów internetowych bandami "narzekaczy" (o prowieniencji prawicowej), którzy okryci cyfrową czapką-niewidką urządzają prawdziwy sabat czarownic, wpływając w ten sposób w znacznym stopniu na postrzeganie polityki, na opinię publiczną i tworząc swgo rodzaju prawicowy Matrix (o którym tak zręcznie pisze Krasowski).
Polecam więc odświeżenie sobie książki Franka - mnie ten fragment jakoś szczególnie utkwił w pamięci, ponieważ jakiś czas temu odpuściłem próby rozmów politycznych lub "około-filozoficznych" na forach internetowych. Nie to miejsce, to nie może działać. Chomsky pytany o internet, jako narzędzie do politycznych kontaktów między ludźmi mówi, że z jednej strony docenia jego moc (trzeba być wariatem, żeby sądzić inaczej, dlatego moim zdaniem red. Krasowski strzelił sobie nie w dupę, w którą domaga się pieszczot oralnych, ale w głowę - żegnaj Dzienniku, spoczywaj w pokoju razem z Gazetą Polską), z drugiej jednak uważa, że brakuje pewnego naddatku, który tworzy się w niezapośredniczonych kontaktach międzyludzkich . I chyba coś w tym jest - bo założę się, że gdyby redaktor Krasowski rozmawiał na żywo z obrońcami kataryny, a nie pisał tekst w zaciszu swojego gabinetu, nigdy nie pozwoliłby sobie na ten samobójczy strzał.

Brak komentarzy: