wtorek, 14 lipca 2009

Koniec X-Files

Tak się składa, że po długiej ciszy kolejny raz napiszę o serialach i po raz kolejny będę pod niebiosa wychwalał Sopranos. A jutro lub pojutrze wrócę z tekstem o tym, w jaki sposób wykorzeniono moje zaufanie do telewizji publicznej i zasadę płacenia abonamentu.
Dobrnąłem do końca X-Files. Niektóre produkcje, w tym przede wszystkim Lost czy Prison Break powinny skończyć się po dwóch, góra 3 sezonach - przygody Muldera także należą do tej kategorii. Góra 6, może 7 sezonów. Z pewnością ani 8 ani 9 seria nie jest warta zachodu. Nawet jeśli jedną z głównych ról gra w niej T1000. Bardzo mi przykro, że w końcowej scenie tak świetnego serialu okazuje się, że najlepszym rozwiązaniem wszystkiego jest nadzieja, wynikająca z tego, że zmarli komunikują Mulderowi słowa otuchy, a Scully nosi złoty krzyżyk. Wolałbym już zakończenie w stylu no future. Byłoby to dużo mniej żenujące. Albo przynajmniej taki, na które zdecydowali się scenarzyści wspomnianego Sopranos, czyli scenę, o której można dyskutować, która zostawia nas nie w stanie rozmodlonego otępienia, a twórczego szoku. W każdym razie wolę twardą rzeczywistość niż płonne nadzieje podparte romantycznym błyskiem na złotym krzyżyku.

1 komentarz:

Pistacjowy Kosmita pisze...

Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba :)
Moim ulubionym serialem był Jerry Seinfeld, a teraz jest Dr. House.

Tak się oto różnimy. I dobrze.